RDK droga do startu

19 kwietnia 2016

No to jedziemy. PKP jak zwykle ma dla nas kilka niespodzianek. Jedną z nich jest remont torowiska między Krakowem a Zakopanem. Dlatego też musimy przejechać na rowerach 20 km do Skawiny. Wprawdzie na tym odcinku podstawiony jest transport zastępczy w postaci autobusu, ale z naszymi obładowanymi rowerami nawet nie próbujemy się do niego wbić. W Skawinie w niedzielne popołudnie otwarta jest tylko jedna knajpa, w której podają zapiekanki ze szczypiorkiem. Na dworze szaro i siąpi deszcz. Konduktor widząc jak podskakujemy z zimna zlitował się i wpuścił nas do wcześniej podstawionego pociągu.
W środku spotykamy Saszę z Ukrainy. Jedzie z niewielkim plecakiem i dużą reklamówką, z której co chwilę wyciąga chipsy i siemiczki. Pytam po rosyjsku, czy przyjechał tu do pracy. Sama dałam się nabrać na prosty stereotyp, z którymi zawsze przecież staram się walczyć, bo Sasza wcale nie przyjechał do roboty. Przyjechał zwiedzać. Pierwszy raz w życiu jest za granicą i wszystko dla niego jest haroszekrasiwe. Nie to, co na Ukrainie, dodaje z niesmakiem. Jakie to znajome, myślę. Przecież ja też przez tyle lat jeździłam po świecie, bo wszędzie wydawało mi się ciekawiej niż w Polsce. Dlaczego tak trudno dostrzec piękno miejsc, w których przebywamy na co dzień? Być może to kwestia wyostrzenia zmysłów, które działają w taki sposób tylko w podróży. Gdy jesteśmy w drodze nasz mózg zaczyna rejestrować szczegóły, na które normalnie nie zwrócilibyśmy uwagi. Promień słońca na chodniku, detal w architekturze mijanych kamienic, człowiek siedzący obok nas na ławce. Czasami trzeba wyjechać,  żeby móc się zatrzymać.

Sasza pyta mnie, czy byłam kiedyś w Niemczech, w Austrii, Czechach. No, kiedyś gdzieś tam byłam. Tu i tam, bez szczegółów. On, mimo że starszy ode mnie co najmniej o dekadę, nigdzie nie był, ale bardzo by chciał wszędzie pojechać. Wszystko go interesuje. Nie wie tylko, czy starczy mu pieniędzy, bo z dnia na dzień ma ich coraz mniej. Na razie kupił słownik i uczy się polskiego.

W Suchej Beskidzkiej, razem z innymi pasażerami, pomaga nam się przesiąść na kolejny pociąg.
Kiedy wysiadamy na naszej stacji docelowej w Szaflarach, na dworze jest już zupełnie ciemno. Przed nami jeszcze kilkanaście kilometrów do Białki Tatrzańskiej. Dobra rozgrzewka przed jutrzejszym startem.

***

Następnego dnia, zanim jeszcze udało nam się wyjechać odbywam krótką pogawędkę z naszą gospodynią. Bardzo jej się podoba nasz pomysł przejechania Polski dookoła. Co prawda mam wrażenie, że traktuje nas trochę tak, jak traktuje się dzieci, gdy mówią, że w przyszłości zamierzają zostać piosenkarzem albo astronautą. W rzeczywistości nikt w to nie wierzy, ale żeby nie robić dzieciakowi przykrości, chwali się jego ambicję i aspiracje.
Przede wszystkim jednak pani D. ostrzega byśmy pod żadnym pozorem nie przejeżdżały na ukraińską stronę, bo tam grasują uzbrojone bandy, które napadają turystów. Przytoczona przy okazji anegdota kolegi, który przeżył taki wypadek jest tak bogata w szczegóły i zwroty akcji, że aż mało prawdopodobna. Nic jednak nie mówię. Ostatecznie, różne rzeczy dzieją się na świecie. Druga znamienna uwaga jaką słyszę to, że teraz nikt już właściwie nie jeździ za granicę, bo tam jest niebezpiecznie. Polacy wolą spędzać wakacje w kraju – w górach albo na Mazurach, czyli u swoich. Ta „zagranica” w słowach pani D. znowu staje się takim mitycznym potworem, którego nikt nie widział, ale każdy wie, że jest i pożera młode dziewice na śniadanie, więc trzeba mieć się przed nim na baczności.
Na odchodne dostajemy jeszcze po jabłku i świętym obrazku. Teraz jesteśmy już naprawdę gotowe do drogi.